środa, 2 października 2013

CZ. II - 14 # Jak dobrze być w domu.

Nagle usłyszałam pewien dźwięk. Na początku myślałam, że moja podświadomość robi sobie ze mnie żarty, ale kiedy Jackson się wzdrygnął, zrozumiałam, że ktoś naprawdę dzwoni do moich drzwi. Mężczyzna wstał z łóżka i spojrzał na mnie ze strachem, który w moich oczach zastąpiła nadzieja. Nadzieja na ratunek.
- Kto przyszedł? - zapytał, chwytając mój nadgarstek. Przyciągnął mnie do siebie, a ja wzruszyłam tylko ramionami. - Gadaj! - warknął, łapiąc mnie za włosy.
 - Nie wiem. - szepnęłam, modląc się o to, aby postanowił iść i otworzyć. Poczułam mocniejszy ucisk na mojej dłoni, a zaraz potem znalazłam się na podłodze.
- Kogo tu zawołałaś? - syknął, patrząc na mnie z góry.
- Nikogo, naprawdę. - po tych słowach mój policzek zapulsował od bólu, który wywołał jego silny cios. Zwinęłam się w kłębek, a po mojej twarzy spłynął strumień łez. Jackson skierował się w stronę drzwi.
- Lepiej żeby to nie był ten Twój kochaś. - mruknął na odchodne, trzaskając nimi. Jedna część mnie kazała mi jak najszybciej uciekać, ale druga wmawiała, że nie ma drogi, która pozwoliłaby mi wydostać się z tego piekła.
- Justin. - powiedziałam bezgłośnie, wbijając paznokcie w skórę. Cholera, dlaczego pozwoliłam mu odejść? Nie, nie tylko pozwoliłam. Ja wręcz kazałam mu mnie zostawić. Jak mogłam być taka głupia? Moje rozmyślenia przerwało głośne stuknięcie w szybę. Spojrzałam na nią, mając nadzieję, że zobaczę za nią mojego ukochanego. Niestety, nikogo za nią nie było. Spuściłam głowę w dół, nie wiedząc, co ze sobą począć, ale kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk jej pęknięcia, szybko wstałam i otworzyłam balkonowe drzwi. Kiedy już znajdowałam się na zewnątrz, rozejrzałam się naokoło. Co jest grane?
- Skacz! - cholera, czy ja mam jakieś omamy? - Skacz! - nie, krzyk Justina był zbyt realistyczny. Gdy ujrzałam go na dole, nie wiedziałam, czy powinnam się cieszyć, czy być jeszcze bardziej przerażoną. - Słyszysz mnie?! - krzyknął zniecierpliwiony. Kiwnęłam głową, ale był to jedyny ruch, który byłam w stanie wykonać.
- Justin, musisz stąd jechać! - moje myśli kręciły się jednak tylko wokół jego bezpieczeństwa.
- Sophie, błagam! - jego ton głosu zmienił się w błagalny. - Chociaż raz zrób to, o co Cię proszę! - nie mam pojęcia, czy to przez ten nagły przypływ emocji, czy może przez łzy w jego oczach, ale moje nogi zaraz znalazły się za barierką. Chłopak rozłożył ręce, jakby gotowy, aby mnie złapać.
- Jest za wysoko. - jęknęłam przerażona.
- Posłuchaj mnie, Sophie. - chociaż byliśmy daleko od siebie, poczułam, jak jego spojrzenie przenika całą moją duszę. Wiedziałam, że jest jedynym, który może mnie uratować. - Nie mamy wiele czasu, on zaraz wróci, a kto wie, czy dostaniesz jeszcze jedną szansę? - mimowolnie odwróciłam się do tyłu, chociaż obraz był rozmazany przez morze łez wypływających z moich oczu, a w głowie miałam totalny mętlik. Spojrzałam w dół, zawieszając wzrok na dnie basenu.
- Nie potrafię. - odległość z mojego balkonu do ramion Justina była zbyt duża.
- Cholera! - jego oczy nagle przepełniły się strachem. - Jest za Tobą! Skacz! - nie upewniłam się, czy mówi prawdę, ale postanowiłam zaufać jego słowom na tyle, że w końcu zamknęłam oczy i skoczyłam prosto do wody. Kiedy znalazłam się pod jej taflą, usłyszałam jeszcze zduszony głos Jacksona, ale szybko wyciągnęłam rękę, wiedząc, że czując dotyk Justina, wszystko co złe, po prostu zniknie. Chłopak pomógł mi wydostać się na brzeg i pociągnął mnie w stronę swojego samochodu. Jak się okazało, był już gotowy do jazdy. Brązowooki siedział już za kierownicą. - Dlaczego nie wsiadasz? - zapytał wzburzony.
- Jestem cała mokra. - odparłam, przyglądając się swoim ubraniom. Justin zacisnął zęby, a kiedy odwrócił się w stronę wyjścia mojego domu, jego oczy zrobiły się jak pięciozłotówki.
- W tej chwili właź do samochodu! - to już nie była prośba. Zauważywszy, że Jackson jest coraz bliżej, wpakowałam się na skórzane siedzenie, trzaskając przy tym drzwiami. - Zapnij pasy. - nakazał, wycofując. Posłusznie zrobiłam to, co kazał. Po chwili chłopak ruszył z piskiem opon, pozostawiając Jacksona w chmurze dymu. Na długi czas zapanowało milczenie.
- Zwolnij. - poprosiłam w końcu, widząc, że przekraczamy prędkość stu dwudziestu kilometrów na godzinę.
- Tylko tyle? - wysyczał, zaciskając dłonie na kierownicy.
- Boję się. - powiedziałam cicho, masując swoje ramiona.
- Słucham?! - Justin nagle dostał ataku furii. - Każ jej siedzieć w domu z gwałcicielem, proszę bardzo, czemu nie, ale kiedy już może się od niego wydostać, zaczyna się bać! - prychnął, dociskając pedał gazu.
- Ja.. - nie dokończyłam swojej myśli, bo chłopak zahamował z taką siłą, że gdyby nie to, że moje ciało przytrzymywały pasy bezpieczeństwa, zapewne przebiłabym się już przez przednią szybę.
- Proszę bardzo! - krzyknął, uderzając  dłońmi w kierownicę. - I co, lepiej Ci?! - pomimo tego, jak bardzo był zdenerwowany, jego spojrzenie nie było przepełnione złością, lecz żalem.
- Nie krzycz. - patrząc mu w oczy, spróbowałam położyć rękę na jego ramieniu, ale oczywiście zostałam odrzucona.
- Jakim cudem mam na Ciebie nie krzyczeć?! - każde słowo, które wypływało z jego ust, przepełniało mnie coraz to większym strachem. - Masz pojęcie jak to wszystko mogło się skończyć? Jeszcze trochę, a nie mógłbym Cię stamtąd wyciągnąć! Dlaczego mnie nie słuchałaś?! - Justin najwyraźniej oczekiwał wyjaśnień, ale nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. - No odpowiedz, do jasnej cholery! - odwróciłam wzrok, zasłaniając się mokrymi włosami.
- Bo się o Ciebie bałam. - wyjąkałam, trzęsąc się.
- To nie ja byłem więziony przez jakiegoś psychopatę! - usłyszałam jak trzasnął drzwiami, a zaraz potem moje się otworzyły. - Wyłaź. - spojrzałam na niego, zszokowana i przerażona jednocześnie. Czy ma zamiar mnie tu zostawić? Kiedy znalazłam się na zewnątrz, Justin nadal był rozwścieczony. - Zdejmij bluzkę. - posłałam mu pytające spojrzenie. Dlaczego widziałam w jego wzroku coś z Jacksona? Rozejrzałam się naokoło.
- Dlaczego? - zapytałam, osłaniając się własnymi ramionami. Chłopak wywrócił oczami.
- Po prostu to zrób. - totalnie zdezorientowana, zabrałam się za ściąganie z siebie górnej części garderoby. Gdy już stałam przed nim w samym staniku, Justin pozbył się swojej bluzy, ukazując mi przy tym swój wyrzeźbiony tors, po czym nic nie mówiąc, założył ją na moje ciało. Włożyłam ręce do jej rękawów, wdychając przy tym zapach jego perfum. Chłopak owinął mnie też kocem, ale wyraz jego twarzy nadal nie wróżył niczego dobrego.
- Dziękuję. - w połowie wypowiadania przeze mnie tego słowa, odwrócił się i po prostu odszedł w stronę drzwi od strony kierowcy. - Justin. - sapnęłam. Nasze spojrzenia znów się spotkały. - Nie gniewaj się na mnie. - kiwnął tylko głową, a we mnie wszystko się zagotowało. - I co, zabierzesz mnie teraz do swojego domu? Po co? Nie mam ochoty znów wysłuchiwać historii Twojej miłości z Carmen. - warknęłam, mrużąc przy tym oczy. Chłopak otworzył szerzej oczy, ale nie dał po sobie poznać, jakie emocje tak naprawdę nim targają.
- A ja nie mam ochoty wysłuchiwać Twoich wyrzutów, zwłaszcza, że nawet nie pozwoliłaś mi nic wyjaśnić. Może wolisz, abym odwiózł Cię z powrotem do Twojej pieprzonej willi? - zapytał, unosząc brwi do góry. W moich oczach pojawiły się łzy.
- Wolałabym być tam niż uczestniczyć w tej głupiej kłótni. - odwróciłam się do niego plecami, ocierając przy tym łzy.
- Naprawdę? - nagle znalazł się przede mną. - Kiedy Cię odwiedziłem, nie wyglądałaś na szczęśliwą. - włożył ręce do kieszeni swoich jeansów, a ja otuliłam się kocem. Oboje utrzymywaliśmy pewien dystans i szczerze mówiąc, zaczynało mi to coraz bardziej przeszkadzać.
- Bo bez Ciebie nie byłam. - wykrztusiłam, mając nadzieję, że w końcu zakończymy tę bezsensowną walkę.
- A teraz jesteś? - zapytał, patrząc mi głęboko w oczy.
- Teraz tak. - przytaknęłam, po czym bezceremonialnie się w niego wtuliłam. Objął mnie, ale czułam, że nadal jest nieco spięty.


- No pięknie, wróciła. - byłam przygotowana na takie powitanie ze strony Carmen, dlatego postanowiłam zachować spokój.
- Na górę. - chłopak wskazał mi schody. Skierowałam się ich stronę, ale po ch
wili zorientowałam się, że Justin został z blondynką.
- Nie idziesz? - zapytałam zdziwiona, a on pokręcił tylko głową.
- Powinnaś odpocząć. - posłał mi wymuszony uśmiech, a ja wiedziałam, że tak naprawdę to on chce ochłonąć po całej sytuacji i zwyczajnie nie życzy sobie, abym mu w tym przeszkadzała. Zacisnęłam usta i kiwnęłam głową, a kiedy już zamknęłam się w jednym z pokoi, pomimo całego bólu, poczułam ogromną ulgę. Jak dobrze być w domu.
---------------------------------------------------
Średnio to wyszło, ale przynajmniej coś jest. Pozdrawiam, dziękuję i przepraszam tych, którzy czekali <3

4 komentarze:

  1. Warto było czekać, jednak takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.. ; d

    OdpowiedzUsuń
  2. nareszcie! yayayayay♥ świetny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Codziennie wchodziłam i sprawdzałam czy przypadkiem nie dodałaś nowego. Czekałam na ten rozdział dłuuuugo i nie zawiodłam się. Jest świetny, niesamowity i oryginalny pomysł na historię dwójki zakochanych nastolatków. Piękne jest to wszystko. A teraz czekam na następny rozdział, który mam nadzieję pojawi się troszeczkę szybciej. <3

    OdpowiedzUsuń